Komu wpadł w oko i jak wrócił do Stomilu? Karol Żwir w cyklu „Sami Swoi”
Tym razem bohaterem naszego cyklu „Sami Swoi” został Karol Żwir. Z kapitanem „Dumy Warmii” porozmawialiśmy o kulisach powrotu do Stomilu, medalu mistrzostw Europy czy celach na trwający sezon.
Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z futbolem?
– Mój tata był trenerem, a wcześniej grał w piłkę, więc wychowałem się tak naprawdę na stadionie, bo mieszkaliśmy w budynku klubowym. Od tamtej pory, gdy miałem 6 lub 7 lat, chodziłem, podpatrywałem i zaczynałem kopać piłkę, więc ta futbolówka zawsze w ciągu dnia gdzieś się pojawiała. To właśnie tata zaszczepił we mnie pasję do futbolu.
Trenerem, jakiej drużyny był Twój tata?
– Prowadził pierwszy zespół MKS-u Korsze. To było dość dawno, a w dodatku nie było to rozpowszechniane medialnie, więc pewnie nikt o tym nie będzie wiedział. Swoje pierwsze profesjonalne treningi rozpocząłem właśnie w MKS-ie, a następnie poszedłem do gimnazjum w Olsztynie, a pod koniec drugiej klasy zmieniłem MKS na Stomil, właściwie wtedy jeszcze OKS.
To była klasa sportowa?
– Tak, chodziłem do gimnazjum numer 12, do klasy sportowej. Większość zawodników kadry województwa z mojego rocznika poszła do tej szkoły.
Jak skrzyżowała się Twoja droga ze Stomilem?
– Wydaje mi się, że do Stomilu sprowadził mnie Adam Łopatko, który był trenerem kadry województwa, a następnie juniorów w Stomilu. Zapewne wziął mnie tutaj, żeby mieć mnie na co dzień, a nie tylko na zgrupowaniach.
Pamiętasz swój debiut w „biało-niebieskich” barwach?
– Był to w meczu u siebie z Resovią, przedostatnie spotkanie w sezonie, w którym wywalczyliśmy awans.
A debiutancką bramkę?
– Przeciwko Dolcanowi Ząbki, jednak przegraliśmy to spotkanie 2:4.
Strzelając tę bramkę, grałeś jeszcze w ofensywie, teraz występujesz w drugiej linii, a w zeszłym sezonie grałeś także na prawej obronie.
– Zgadza się. Na każdej pozycji staram się dawać z siebie sto procent. Nie mam jakiegoś problemu, że gram niżej, wyżej czy w środku. To, że jestem na tyle wszechstronnym piłkarzem, czasami jest plusem dla trenera, ale z perspektywy zawodnika trudno mnie ocenić pod kątem jakiegoś transferu, ponieważ trenerzy nie wiedzieli, na jakiej pozycji docelowo gram. Chociaż teraz można uznać to za plus, bo szkoleniowcy coraz częściej potrzebują wszechstronnych zawodników, to działa na moją korzyść.
W tym sezonie w meczu z Pogonią Siedlce wyszedłeś na lewym wahadle. Jak na to zareagowałeś?
– W ciągu tamtego tygodnia już wiedziałem, że mogę tam wystąpić, tak się stało i chyba nie wyszło najgorzej. Na pewno dałem z siebie wszystko, nigdy nie odstawię nogi, nawet gdybym grał na pozycji, której nie lubię, chociaż jakby pomyśleć, to takiej nie mam (śmiech -red.).
Nigdy nie odstawiasz nogi, ale masz także duszę wojownika. Jako ciekawostkę warto dodać, że mimo kontuzji chciałeś zagrać z Hutnikiem, ale powstrzymali Cię przed tym fizjoterapeuci (śmiech). Z Siarką na murawie pojawiłeś się w drugiej połowie, jesteś już gotowy na 90 minut?
– Chciałem zaryzykować i zagrać mimo tego urazu, bo nie był on aż taki poważny. Może dobrze się stało, że nie zagrałem, bo ten mecz wygraliśmy, a ja nie pogłębiłem urazu. Teraz już jestem w stu procentach gotowy, żeby pomoc drużynie kontynuować to, co zrobili w ostatnich spotkaniach.
Kto przestawił Cię z pozycji napastnika do drugiej linii?
– Pamiętam, że było to chyba w kadrze U-16 w meczu z Niemcami. Wtedy zostałem z konieczności przesunięty na prawą pomoc i w tym kierunku poszła moja piłkarska przygoda.
W 2012 roku z reprezentacją Polski do lat 17 zdobyłeś medal mistrzostw Europy. Pojawiały się wtedy myśli, że uda się z tej kariery wycisnąć coś więcej, np. wyjeżdżając na zachód?
– Na pewno o tym myślałem i było trochę zapytań. Wydaje mi się, że w pewnym momencie źle tym pokierowałem, nieodpowiednie osoby mi doradzały i ostatecznie skończyło się tak, jak się skończyło. Ostatecznie niczego nie żałuję, teraz jestem tutaj na miejscu, a niektórzy chłopacy, którzy grali w tamtym spotkaniu, już nie trenują piłki nożnej. Cieszę się z tego, co mam. Nie wiadomo jakby było, gdybym wyjechał za granicę.
Wisi gdzieś w domu medal z tego turnieju?
Tak, wisi w Korszach w domu rodzinnym. Wszystkie medale tam wiszą, bo z czasów juniorskich trochę się tego nazbierało.
Po latach możesz zdradzić, skąd miałeś propozycje?
– Konkretnych klubów nie będę wymieniał, bo to nic nie zmieni. Było trochę zapytań, a z dwóch zespołów ekstraklasy miałem już przedstawione konkretne oferty, ale w Stomilu oczekiwano trochę większych pieniędzy i ostatecznie do transferu i rozmów między działaczami nie doszło. Najbliżej transferu byłem chyba rok później, gdy bardzo chciało mnie Podbeskidzie Bielsko-Biała, ale pieniądze, które zaoferowali za transfer były zbyt niskie i wszystko się rozeszło.
Twoja pierwsza przygoda ze Stomilem dobiegła końca w 2018 roku. Wróciłeś przed zeszłym sezonem, a pół roku później zostałeś wybrany kapitanem. To pewnie spore wyróżnienie dla zawodnika z regionu?
– Na pewno, akurat w tamtym czasie mieliśmy głosowanie na kapitana i większość chłopaków na mnie zagłosowała. To miłe, ale jest to też odpowiedzialność. Fajna rola, ale bycie kapitanem to nie tylko noszenie opaski, a dbanie o atmosferę w szatni czy rozwiązywanie różnych wewnętrznych konfliktów, jest trochę przy tym roboty, ale tego się nie boję. Myślę, że na razie żadnych zastrzeżeń ze strony sztabu czy chłopaków nie ma.
Kto przekonał Cię do tego powrotu?
– Ówczesny prezes, Grzegorz Lech, który z trenerem Majewskim przyjeżdżał na mecze Sokoła i wpadłem im w oko. Wizją klubu było granie zawodnikami z regionu, więc została mi złożona propozycja powrotu. Trochę się nad tym zastanawiałem, bo miałem też inne oferty. Ostatecznie podjąłem decyzję, że próbuję drugi raz i to chyba moje ostatnie podejście do Stomilu. Czy będę grał tutaj do końca kariery? Nie wiem. Wiemy, jak jest w piłce, zimą może mnie już tutaj nie być.
Po sezonie 2021/2022 większość zawodników opuściła klub, ale Ty zostałeś, dlaczego?
– W umowie miałem wpisaną opcję przedłużenia, więc całość wyszła z inicjatywy klubu. Po rozmowach z prezesem, Arkadiuszem Tymińskim, zobaczyłem, że idzie to w dobrym kierunku, dlatego zostałem, nie było sensu się na siłę ruszać. Na razie wychodzi to na dobre, bo widać, że klub z dnia na dzień się rozwija, a co najważniejsze jest stabilnie.
Niedawno doszło do aneksu Twojej umowy i ponownie została wpisana tam powyższa klauzula.
– To również wyszło ze strony zarządu, który przedstawił mi ofertę. Chwilę się nad tym zastanawiałem, ale doszedłem do wniosku, że odpowiada mi granie tutaj, a klub cały czas się rozwija, o czym już wspomniałem. Jednocześnie ta klauzula to nie jest nic zobowiązującego. Jeśli słabo sobie poradzę, to w czerwcu podamy sobie rękę, jednak jeśli będę grał dobrze, to prawdopodobnie umowa zostanie automatycznie przedłużona i zostanę w „Dumie Warmii”.
W eWinner 2. Lidze masz naprawdę niezłe statystyki, cztery bramki i dwa udziały przy bramkach w postaci asyst. Jaki cel indywidualny sobie postawiłeś?
– Ja celów indywidualnych sobie nie stawiam. Chciałbym, żeby drużyna grała dobrze i miała jak najwięcej punktów oraz kręciła się przy pierwszej szóstce pozwalającej na grę w barażach. Wiadomo. jak to jest, w barażach nawet 6. drużyna może awansować. Po naszej ostatniej grze widać, że jest coraz lepiej, również atmosfera jest naprawdę świetna, więc trzeba patrzeć do góry i może uda się wrócić do Fortuna 1. Ligi. Jeśli nie w tym, to w następnym sezonie będziemy musieli podjąć rękawicę.
Przed sezonem właściciel klubu, Michał Żukowski, postawił cel, jakim jest spokojne utrzymanie. Po niemal połowie sezonu widać, że jesteśmy w grze o czołowe lokaty, jakie cele stawiacie sobie jako drużyna?
– Tak jak mówisz, z góry nie mieliśmy narzuconego celu, jakim jest awans. Myślę, że władze klubu również po cichu liczą, że w tej szóstce będziemy. Także nie ma wielkiego ciśnienia, co też może na nas pozytywnie wpływać, jesteśmy grupą ambitnych ludzi. Chcielibyśmy być w tej pierwszej szóstce i powalczyć o powrót na zaplecze ekstraklasy, jeśli to się nie uda, to nikt nam głowy nie urwie, bo nie jest to odgórnie narzucone przez władze. My też zdajemy sobie sprawę, że ta drużyna była budowana w krótkim czasie, więc dopiero w ostatnich meczach gra się zazębia i wygląda coraz lepiej.
W sobotę gramy z Radunią Stężyca, gdzie występuje Jonatan Straus, rozmawiałeś już nim?
– Nie, nie, jakoś ostatnio nie mieliśmy kontaktu, ale przed meczem lub po na pewno porozmawiamy. Miło go wspominam, więc fajnie będzie go zobaczyć, ale po meczu na pewno będzie smutny, bo przegrają, więc wtedy może nie mieć ochoty na rozmowę (śmiech – red.).