Czwarta rocznica śmierci Andrzeja Biedrzyckiego
Jego marzeniem była m.in. gra ze Stomilem w europejskich pucharach. W barwach „Dumy Warmii” wystąpił w ponad czterystu meczach. Dwudziestego pierwszego kwietnia mija czwarty rok, kiedy Andrzeja Biedrzyckiego nie ma wśród nas.
Andrzej Biedrzycki urodził się 19 października 1966 roku w Biskupcu. Karierę rozpoczynał w juniorach miejscowej Tęczy, skąd, na początku lat osiemdziesiątych, przeniósł się do Olsztyna. W Stomilu zadebiutował w październiku 1984 roku, w spotkaniu trzeciej ligi Stomil Olsztyn – ŁKS Łomża (6:0).
Stuknęła panu setka. Szybko to minęło?
– Raczej tak. Gram w pierwszej lidze już czwarty sezon, rozgrywałem mecz za meczem i jakoś nie myślałem o tym, że tych spotkań mam już tak dużo. Dopiero przed meczem w Ostrowcu Świętokrzyskim pan Mieczysław Wysocki, który zajmuje się w klubie taką statystyką, powiedział mi, że zagram setny raz. Mecz z Lechem był sto pierwszy.
– Andrzej Biedrzycki w wywiadzie dla „Gazety Olsztyńskiej” udzielonym Zbigniewowi Szymuli. Maj 1998 r.
Licznik meczów „Biedrzy” w trykocie Stomilu zatrzymał się na czterystu czterdziestu siedmiu spotkaniach, z czego sto dziewięćdziesiąt sześć zanotował w najwyższej klasie rozgrywkowej, gdzie zdobył dwie bramki – z Górnikiem Zabrze w listopadzie 1995 roku, a drugie trafienie zanotował w maju 1997 przeciwko Odrze Wodzisław Śląski.
Czternastego września 2002 roku, mający wówczas trzydzieści sześć lat Andrzej Biedrzycki, po raz ostatni wystąpił w biało-niebieskich barwach. Pożegnanie z piłką przypadło na mecz z Piotrcovią Piotrków Trybunalski. Stomil zremisował 1:1, a „Biedrzę” na szesnaście minut przed końcem zmienił Piotr Klepczarek.
– Andrzej zmagał się z bólem kolana i musiał zejść z boiska. Nastąpiła wtedy „zmiana pokoleniowa” – wspomina z uśmiechem Piotr Klepczarek, obecny asystent trenera Piotra Zajączkowskiego, a w przeszłości zawodnik Stomilu Olsztyn. – Nie znam osoby, która źle wypowiadałaby się na jego temat. Można powiedzieć, że spędziłem z nim całe piłkarskie życie. Będąc młodym, podczas meczów na Piłsudskiego, podawałem piłki, gdy grał. Następnie zmieniłem go w ostatnim spotkaniu. Zdążyliśmy jeszcze ze sobą wspólnie pograć. Wiele nauczyłem się od niego, gdyż graliśmy na tej samej pozycji. W późniejszym czasie był moim trenerem, a kolejny etap to współpraca z jego synami: Igorem oraz Wiktorem – dodał.
Na Andrzeja Biedrzyckiego zawsze można było liczyć. Nie bez kozery byli piłkarze Stomilu często po latach wspominali, że gdy mieli problem z obuwiem, zwracali się do „Biedrzy”.
– Miał buty na przeróżne nawierzchnie. W domu miał nawet i z dziesięć par! Zabierał połowę na mecz i walizkę do przerabiania – mówi Zbigniew Szymula, wieloletni dziennikarz Gazety Olsztyńskiej, obecnie rzecznik prasowy w olsztyńskim OSiR-ze.
Tak wspomina jedną z sytuacji Piotr Klepczarek: – Pamiętam, gdy pojechaliśmy na mecz z Tłokami Gorzyce. Miałem tylko jedną parę butów, tak zwane lanki. Wówczas w Gorzycach bardzo mocno padało. Andrzej usłyszał ode mnie, że mam tylko jedną parę butów i powiedział, że przerobi mi je. Po porannym rozruchu zeszliśmy do hotelu, oddałem korki, a po pół godzinie przyniósł mi przerobione lanki dokładając wkręty. Zawsze woził przy sobie taką walizeczkę podręczną z wiertarką oraz różnymi narzędziami. Zapamiętałem go jako osobę wesołą, pozytywnie nastawioną.
– Andrzej był facetem, który miał wartości – opowiada Andrzej Królikowski, prezes Akademii Sportu Stomil Olsztyn, były dyrektor pierwszoligowca. – Stomilowi dał wiele i dałby jeszcze więcej, gdyby żył. Nasze drogi zeszły się w 2010 roku – ja jako dyrektor klubu, on jako dyrektor sportowy. Współpraca między nami układała się nam dobrze. Oczywiście często sprzeczaliśmy się, ale były to sprzeczki merytoryczne. Chodziło o sprawy klubu, czy transfery. Andrzej był na tyle dobrym człowiekiem, że bardziej dbał o zawodników, sprawy ich kontraktów, a ja, patrząc całościowo na klub, musiałem myśleć o finansach i często na tym polu dochodziło do sprzeczek, ale to były dobre sprzeczki, bo efekt tego wszystkiego był pozytywny. Współpracę z nim wspominam bardzo dobrze. Wielokrotnie podejmowaliśmy ciężkie decyzje. Pamiętam, gdy organizowaliśmy obóz w Gutowie w 2012 roku. Za aprobatą zarządu, przedłużyliśmy zawodnikom obóz o jeden dzień na prośbę Zbigniewa Kaczmarka. Informowaliśmy władze, że zgrupowanie się nieco przedłuży. Nie powiedzieliśmy za to, ile ten dzień będzie kosztować. Po obozie przyszła faktura i zarząd stwierdził, że trzeba zapłacić nieco więcej. Z Andrzejem odpowiedzieliśmy, że informowaliśmy zarząd o tym, jednak, mimo to, musieliśmy te parę tysięcy zapłacić sami. (śmiech) Z pensji potrącano nam regularnie pieniądze.
Andrzej Biedrzycki był niczym człowiek – instytucja. Zawodnicy zwracali się do niego z przeróżnymi problemami: sportowymi, prywatnymi.
– Jechaliśmy kiedyś do Warszawy w sprawie Erwina Saka. Pod Mławą zabraliśmy panią, która chciała dostać się do stolicy. Pasażerka, w rozmowie z nami, opowiadała m.in. o swoich problemach życiowych, braku pieniędzy, jednocześnie, dziękując nam za możliwość podwózki. Gdy dotarliśmy na miejsce, Andrzej wręczył tej pani pieniądze na życie. Widać było, że Andrzej ma serce do ludzi – powiedział Andrzej Królikowski.
Końcówka sezonu 2013/14. Stomil pod wodzą trenera Adama Łopatko walczy o utrzymanie. Dwudziestego pierwszego maja „Duma Warmii” walczy o cenne punkty z Okocimskim Brzesko. Jedna z rozgłośni radiowych udała się na mecz wraz z Andrzejem Biedrzyckim oraz Andrzejem Królikowskim.
– W pewnym momencie natrafiliśmy na remonty dróg i jechaliśmy objazdami. Nastąpił pierwszy gwizdek sędziego, nas nie ma, a relację trzeba było zrobić. Na szczęście mieliśmy kontakt z Brzeskiem i znaliśmy sytuację na boisku. Jedziemy samochodem, dziennikarz jest na antenie, a my… będąc w samochodzie imitowaliśmy z Andrzejem atmosferę z trybun. Tak więc prowadziliśmy transmisję radiową w drodze do Brzeska, będąc pod Brzeskiem. Andrzej otwierał szybę, wytwarzał szum i kibicowaliśmy. W ten sposób „uratowaliśmy” transmisję. Stomil ostatecznie zwyciężył 1:0 po golu Grzegorza Lecha – opowiada Andrzej Królikowski.
Zbigniew Szymula przez wiele lat relacjonował „Gazecie Olsztyńskiej” przebieg spotkań olsztyńskiego klubu. Podkreśla poważne podejście do mediów Andrzeja Biedrzyckiego.
– Gdy teraz wspominam Andrzeja, wydaje mi się, że jako pierwszy, lub jeden z pierwszych, w tamtych czasach, doskonale wyczuwał, co to znaczy być profesjonalistą. W moim odczuciu przejawiał się tym, że zawsze był znakomicie przygotowany do treningu. Fizycznie, jak i sprzętowo. Zawsze wykonywał najlepiej jak umiał zadania trenera, nie buntując się. Gdyby powiedziano Andrzejowi, że zagra w meczu na lewym skrzydle, to by zwyczajnie tam zagrał i nie byłoby problemu, gdyż liczyło się zadanie do wykonania, które ma przynieść wynik klubowi, a za klub dałby się pokroić. Trzecią rzeczą, ważną dla mnie, jako dziennikarza, bo wtedy pełniłem taką rolę, to była taka, że Andrzej rozumiał, że po meczu kibice chcą wiedzieć dlaczego tak się stało, a nie inaczej. I to nie dziennikarz chce wiedzieć, ale kibic. Zawsze udzielał wypowiedzi, czy to był wygrany, zremisowany, czy przegrany mecz. Wiem, co mówię, bo jeździłem wielokrotnie ze Stomilem w czasach ekstraklasy. Radzionków, Stalowa Wola, Tarnobrzeg, Szczecin, Warszawa, Łódź, mówiąc krótko – bywałem wszędzie. Wracaliśmy z Chorzowa po pamiętnym przegranym meczu 0:7 z Ruchem (1995 rok – przyp.), gdzie panowała w autokarze grobowa cisza, też nie było problemu, aby z Andrzejem porozmawiać. Gdy dochodziło do pomeczowych rozmów z Andrzejem w przeciągu tygodnia na temat danej sytuacji ze spotkania, decyzji sędziego, albo formy zespołu, to z Andrzejem zawsze można było porozmawiać. Nie traktował drugiego człowieka – i wiem to od moich kolegów, kibiców – jako gościa, który mniej wie o piłce nożnej, niż on sam. Zawsze mówił: Słuchaj, Ty to widziałeś tak, ale z mojej strony to wyglądało zupełnie inaczej. Zawsze dyskutował i nie było to na zasadzie: co Ty wiesz, nie znasz się. Wiedział, że może przedstawić swoją wersję i zawsze wysłuchał drugiej osoby. To świadczyło też o gościu, który ma tylu ludzi, którzy o nim mile wspominają. Myślę, że dużo jego odpowiedzialności mają synowie.
Myśląc o Andrzeju Biedrzyckim, chciałbym wyrazić swoją wdzięczność za szansę, jaką dał mi kilka lat temu, gdy pozwolił mi przyjechać na testy do Stomilu Olsztyn – tak pamięta Andrzeja Biedrzyckiego Yasuhiro Kato, który zakończył profesjonalne granie i założył własną szkółkę piłkarską w japońskim Gamagori. – Dzięki niemu i jego zaufaniu, mogłem zagrać na profesjonalnym poziomie w Olsztynie i pokazać się z dobrej strony, co później dalej pozwoliło mi rozwijać się piłkarsko. Olsztyn i olsztyńskich kibiców zawsze będę wspominał bardzo miło. Mam nadzieję, że kiedyś znów trafię, choć na chwilę do Polski i do Olsztyna, a wtedy na pewno odwiedzę grób Andrzeja Biedrzyckiego.
Karierę trenerską zaczął jeszcze jako zawodnik. Od czerwca 1998 do końca lipca 2001 oraz od sierpnia 2002 do stycznia 2004 prowadził zajęcia z grupami młodzieżowymi Stomilu. Od lutego do października 2004 roku prowadził czwartoligowy OKP Warmia i Mazury Olsztyn, gdzie awansował do „starej” trzeciej ligi. Zimą 2005 roku objął beniaminka czwartej ligi, Mrągowię Mrągowo, z którą zajął trzecią lokatę w tabeli. Od lipca 2005 roku do czerwca 2006 roku był trenerem czwartoligowca z Dobrego Miasta. Skończył rozgrywki na drugim miejscu w tabeli. Od sierpnia 2006 roku powrócił do Mrągowa, gdzie pracował przez pięć lat. Następnie został dyrektorem sportowym w Stomilu, gdzie piastował tę funkcję do czerwca 2014 roku. Następnie trenował Start Działdowo (październik 2014 – luty 2015) oraz GKS Wikielec (lipiec 2015 – grudzień 2015). Od lipca 2016 był asystentem trenera Adama Łopatko i kierownikiem pierwszego zespołu Stomilu.
Podczas treningu czternastego kwietnia 2017 roku zasłabł i trafił do szpitala, gdzie tydzień później zmarł… Ówczesny Prezes Stomilu Mariusz Borkowski zastrzegł numer 2 – z tym numerem występował Andrzej Biedrzycki.
Na mecz z Górnikiem Zabrze w maju 2017 roku kibice przygotowali flagę oraz oprawę upamiętniającą Andrzeja Biedrzyckiego.
Andrzej Biedrzycki
„2” na koszulce – numer 1 w naszych sercach i pamięci!