Ryszard Polak: Może spotkamy się na stadionie
Szóste miejsce ze Stomilem, getry na ławce rezerwowych oraz rozładowanie pomeczowego stresu – m.in. o najlepszym w historii sezonie 1995/96 z Ryszardem Polakiem Rozmawiał Marek Kleitz.
Gdy zadzwoniliśmy do Ryszarda Polaka, powitał takimi słowami:
– Właśnie jestem po spacerze po „Przegląd Sportowy”. Zobaczyłem przy okazji, jaka pogoda.
Czyli jak za dawnych dobrych czasów. Nie internet, lecz papier. Trzeba zrobić prasówkę.
– To znaczy, ja tak kupuję, bo młodzież teraz nie kupuje w ogóle prasy. Tak, jak Pan wspomniał, od lat mam ten nawyk i chyba go już nie zmienię. Chyba, że przestaną wydawać „Przegląd” na papierze (śmiech).
Mamy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ktoś kiedyś mówił, że papier zawsze obroni się, ale internet to przyszłość. Przejdźmy do poważnych spraw. Jak Pańskie zdrowie? Słyszę lekki kaszel, a z tego, co dowiedziałem się, to do niedawna trapiły Pana dość poważne dolegliwości.
– Miałem operację kręgosłupa. Były to poważne sprawy. Miałem jeździć na wózku. Zrobił się ropień, który uciskał mi kręgosłup. Gdy leżałem już na stole i usuwali mi ropień, to kręgi spadły mi na rdzeń kręgowy. Trzy miesiące później ponownie musiałem pojawić się w szpitalu. Moje zdrowie nie jest może w zbyt dobrym stanie, ale też nie ma na co narzekać.
Mówił Pan, że rokowania przewidywały wózek…
– A chodzę o własnych siłach, a nawet truchtam! Nawet lekarze byli zdziwieni. Wiadomo, człowiek jest coraz starszy. Naprzeciwko mojego domu jest park, który często odwiedzam. Jakoś sobie daję radę. Mam bardzo blisko na stadionu Łódzkiego Klubu Sportowego, bo raptem dwa przystanki. Są też baseny oraz hale. Wszystkie niezbędne elementy, które są potrzebne nie tylko mnie, ale i innym do rehabilitacji, mam w zasięgu. Jak była możliwość to chodziłem na mecze ŁKS-u, a teraz śledzę wszystko w telewizji, łącznie z meczami Stomilu! Zawsze jestem ciekawy, jak to wszystko wygląda. W Łodzi zmienia się obiekt. Byłem kilka dni temu (rozmawialiśmy w piątek – przyp.) wewnątrz stadionu i prezentuje się on bardzo okazale. Mam nadzieję, że Stomil również doczeka się obiektu z prawdziwego zdarzenia, bo orientuję się, że nawierzchnia została zmodernizowana. Gdyby olsztyński zespół awansował do ekstraklasy, to pewnie nie mógłby u siebie grać. W Łodzi ruszono też obiekt Widzewa, wyremontowano stadion Orła Łódź (klub żużlowy – przyp.). Wybudowano dwa ośrodki szkoleniowe. Trzeba czekać tylko na efekty wejścia drużyn łódzkich do ekstraklasy. Mam nadzieję, że w Olsztynie też to ruszy w dobrym kierunku.
Zatrzymajmy się chwilę przy stadionie. Z tego co wiem, był Pan częstym bywalcem restauracji „Stadion”. Wielokrotnie po meczach odbywało się tam takie… odstresowanie. W tym miejscu znajduje się obecnie zupełnie co innego.
– Tak, to było u Szymona (Czyżewskiego – przyp.). Później biznes przejął jego syn (Mariusz Czyżewski – przyp.). Podczas mojej pracy w Stomilu potrawy przyrządzała żona Szymona i robiła to świetnie. Gdy sprawowałem funkcję koordynatora w ŁZPN, jeździłem z reprezentacjami województwa do Olsztyna. Mimo tego, że hotel „Stadion” był już nieczynny, to zawsze stołowaliśmy się właśnie u Mariusza. Dwanaście lat byłem koordynatorem i co pół roku odwiedzałem Olsztyn.
Gdy rozmawiałem z Bogusławem Kaczmarkiem to mówił, że polecił Pana.
– Nie pamiętam już, jak to było dokładnie. Być może tak było. To był ten czas, gdy „Bobo” odchodził ze Stomilu (wiosna 1995 – przyp.). Z Bogusiem rozmawiałem nie raz, więc jeśli tak mówi, to mogło tak być. Tyle wspomina się o latach Stomilu w ekstraklasie. Pamiętam, że nie było żadnej bazy treningowej. Ćwiczyliśmy na wojskowym boisku na ulicy Warszawskiej, a także na placu przy lotnisku na Dajtkach. Jeżeli chodzi o zawodników, to ciężko teraz porównywać, ale wówczas w Stomilu były uznane nazwiska typu Tomek Sokołowski, czy Sylwek Czereszewski. Doszedł jeszcze Kazik Sidorczuk, Bogusław Oblewski, Rafał Kaczmarczyk… Mam nadzieję, że nikt z obecnego składu się nie obrazi. Zresztą teraz Adam Majewski, którego serdecznie pozdrawiam, bo byłem jego trenerem w Lechu Poznań, wraz ze Stomilem, marzy o barażach. W Fortuna 1 Liga jest bardzo ciasno.
W pewnym momencie gramy dwa mecze z rzędu z łódzkimi drużynami – ŁKS-em i Widzewem.
– No to będziecie mieli ciężko! (śmiech) Rozmawiałem z ŁKS-em i wzmocnili się trochę. Wiadomo, że Stomil nie jest bez szans. ŁKS miał dość słabą końcówkę. Obie ekipy marzą, aby chociaż załapać się do strefy barażowej. Trzeba życzyć Stomilowi, aby baraże zostały osiągnięte. W tym momencie zmieniły się czasy i myśleć też trzeba organizacyjnie. Choćby wchodząc do ligi tak, jak Raków, który musi rozgrywać mecze ciągle na wyjeździe. To nie jest to, o czym wszyscy marzyli. Może teraz inaczej się to odbiera z tego powodu, iż nie ma kibiców na trybunach. Mam nadzieję, że w Stomilu wyciągną wnioski i w razie awansu nie dojdzie do podobnej sytuacji.
Był Pan rok w Stomilu, ale zarazem był to najlepszy rok w historii. Szóste miejsce w lidze, dobrzy zawodnicy, ale też znakomita atmosfera.
– Wiadomo, że przy gorszych wynikach tej atmosfery nie da się tak łatwo wydobyć. Musi to iść w parze. Myślę, że wtedy zawodnicy w Stomilu byli na dorobku. Później piłkarze typu Sokołowski, czy Czereszewski byli gwiazdami. Rafał Kaczmarczyk również w późniejszym czasie trafił do dobrego wówczas klubu – Widzewa. Adam Zejer przyjechał z Niemiec. Zresztą, z Adamem miałem przyjemność spotkać się kilka razy, gdyż był przy reprezentacjach województwa.
Adam Zejer wraz ze swoim zespołem awansował do Centralnej Ligi Juniorów pokonując Jagiellonię w barażu.
– O, to świetnie! Adam ma za sobą świetną karierę piłkarską. Zresztą, zawsze był dobrym technikiem, więc ma możliwość pokazania młodym adeptom poszczególnych zachowań. Pod tym względem Adam był bardzo dobry. Ponadto: zmysł, pojedynki indywidualne, drybling… Powracając jeszcze do zawodników, to przyszedł mi na myśl Andrzej Biedrzycki, oczywiście, który miał niesamowite serce do gry. Był przykładem gry kontaktowej. Szkoda, że tak się stało. Jego synowie grali w młodzieżowych reprezentacjach. Gdy nasze województwa grały między sobą, to Andrzej zawsze przychodził obejrzeć swoich synów. Bodajże Igor i Wiktor, tak? Dwóch grało, a teraz chyba gra jeden.
Tak. Wiktor niedawno przeszedł ze Stomilu do Bruk-Betu Termaliki.
– Kurczę, no to szkoda! Wracając do Andrzeja; zawsze, gdy jechałem do Olsztyna, to było miło kogoś spotkać, z kim się kiedyś pracowało, czy też zajechać do restauracji… Żona Szymona już nie pracowała, a pracowali młodzi. Wspomnieniowo, to wszystko było przyjemne, ale, z drugiej strony, opakowanie tego stadionu, jakby zatrzymało się w miejscu.
Szóste miejsce w tabeli to było absolutne maksimum możliwości. Czy można było ugrać coś więcej? Do trzeciego Hutnika Kraków zabrakło ostatecznie sześciu punktów. Trzecia lokata dawała prawo gry w Pucharze UEFA. Był moment, że można było ugrać więcej. Nie udało się. Przełomowym meczem był pojedynek z drużyną, która ostatecznie spadła z ligi, a my z nią przegraliśmy. Może to było starcie ze Stalą Mielec (przegrana 1:4 – przyp.).
Pracował Pan tylko rok w Stomilu, a wspomina się Pana bardzo dobrze. Myśli Pan, że tylko przez pryzmat wyniku?
– Szkoleniowca ocenia się po wynikach, jeżeli chodzi o kibiców, bo fani nie wiedzą, jaki trener jest poza meczami, czy co prezentuje sobą na treningach. Kibic oczekuje radosnych chwil. Jeśli chodzi o zawodników to są tacy, którzy są zadowoleni, bo grają regularnie, a są też tacy, którzy otrzymują mniej szans na występy. Do dziś mam sporo fajnych kontaktów, czy to ze Stomilu, czy ŁKS-u. Na przykład Tomek Lenart często mnie odwiedza. To był bardzo dobry kolega, między innymi, Andrzeja Biedrzyckiego. Byłem zresztą na meczu ze Stomilem jesienią 2020 roku, gdy jeszcze wpuszczali kibiców. Swego czasu do mojego domu przyjechał jeden z ówczesnych prezesów Stomilu, Pan Maciej Radkiewicz i wręczył mi koszulkę. Zaproszono mnie też na mecz w Olsztynie. Kiedyś, przez pewien okres, kibice Stomilu oraz ŁKS-u mieli tak zwaną zgodę. Zaproszono mnie na obiad. Rozmawialiśmy na temat „Dumy Warmii”, znajomości pomiędzy fanami obu drużyn. Kilka razy zapraszano mnie do Olsztyna, ale było zimno, a ja jestem po operacji. Nawet dzwonili do mnie z ŁKS-u. Młodzi ludzie inaczej znoszą takie chłody.
Teraz zawodnik prowadzi się nieco inaczej. Porządny samochód, inny styl życia, a za pańskich czasów? Chyba trochę częściej integrowano się.
– Tak też mi się wydaje. Długo nie jestem trenerem i wiadomo, że są inne czasy. Wtedy było dużo integracji, ale baza treningowa była gorsza. Nie było gdzie trenować. Czasami nie mogliśmy trenować, bo nie było gdzie. Teraz można zrobić jeden, lub dwa treningi indywidualne. Wcześniej takich możliwości nie było. Może wynika to z tego, że jeśli zawodnik ma dwa treningi, to albo odpoczywa w klubie, lub je obiad na obiekcie. Kiedyś była dłuższa przerwa między rundami. Robiło się trening i po obiedzie szło się do parku. W obecnych czasach panuje większa świadomość. Podobno teraz nie ma takich wypadów integracyjnych na piwo. Piłkarze są świadomi, że poprzez dobre granie można ustawić się w życiu. Kto kiedyś mówił o jakiś specjalnych dietach, odżywkach?
Janusz Basałaj, pełniący kiedyś funkcję w Canal+, powiedział, że jak przyjeżdżał do Olsztyna, to po meczu szybko z trenerem Ryszardem Polakiem przechodziło się do „rozładowania pomeczowego stresu”. Wszystko było „po ludzku”.
– Na pewno tak trzeba postępować, żeby pogadać, zintegrować się, wyciągnąć wnioski. Zawodnicy nie muszą koniecznie wyciągać wniosków od trenera. Wystarczy, że z kimś porozmawiają spokojnie, bo to piłkarze są na boisku i oni są na widoku wszystkich. Czasami to jest bardziej pomocne i dociera do świadomości. Nie mówię, że zawsze tak trzeba. Co do zawodników, to jak spotkają się w parę osób i spokojnie to wszystko wyjaśnią, to czasami daje świetne rezultaty. Integracja według mnie jest bardzo ważna.
Jako wówczas młody kibic Stomilu pamiętam, że Pan nosił takie getry, podkolanówki na każdy mecz. Pamięta Pan?
– Nie było tyle sprzętu, że można było sobie coś zamówić w dowolnym stylu, kolorze. Szło się po prostu do sklepu z kierownikiem drużyny. On coś kupował i tyle.
Czy zapadł Panu jakiś najważniejszy mecz w pamięci?
– Na pewno spotkanie z ŁKS-em, gdzie wygraliśmy 1:0 po golu Adama Zejera na inaugurację sezonu. Pamiętam też mecz z Legią zremisowany 1:1 u siebie. Sędzia Walczak nie uznał prawidłowo zdobytej bramki przez Jacka Płuciennika. Za to… dał nam wątpliwy rzut karny po rzekomej ręce Radosława Michalskiego, który przyjął piłkę klatką piersiową. Trzecim takim spotkaniem to przegrana z Widzewem Łódź wiosną 1996 roku. Widzew miał mocną pakę, bo grał Marek Citko, czy Paweł Miąszkiewicz, który często gościł pod naszą bramką.
Jest jeszcze jedna osoba, która grała pod Pana skrzydłami. Przez trzy lata w „Dumie Warmii” grał Jacek Płuciennik, który tak, jak trener był w ŁKS-ie i w Stomilu.
– Jacek zginął jadąc do Łodzi po spotkaniu ze Stomilem (wrzesień 1998 – przyp.). Marek Łopiński, kierownik drużyny, powiadomił mnie, że Jacek nie żyje.
Trzy czwarte życia spędzone w Łodzi, a rok w Stomilu. Mimo tak krótkiego czasu, kibice zapewne byliby chętni postawić Panu pomnik.
– Mi to się marzy, żeby Stomil jako ekstraklasowy zespół przyjechał do Łodzi, która też występowałaby w ekstraklasie. Mam nadzieję, że ŁKS powróci.
W Olsztynie grał Dani Ramirez, który często przebywał na ławce rezerwowych, a w ŁKS-ie eksplodowała jego forma. Gdzie możemy upatrywać przyczyn?
– ŁKS ściąga takich zawodników jak Ramirez. Myślałem, że go wynaleźli za granicą, a wytransferowali go ze Stomilu. Nie wiem, kto go wypatrzył. Dobrym pytaniem jest to, czemu nie grał regularnie w Stomilu. Patrząc na Legię, czy inne tego typu zespoły, to mają pomocników, którzy nawet nie oddają strzałów na bramkę, a Ramirez potrafi to sobie wypracować, ma dobry drybling. Dobrze prezentował się w ŁKS-ie, a bardzo dobrze w Lechu. Chyba nie miał podstawowego miejsca w Stomilu?
Wchodził z ławki rezerwowych. Może styl gry podczas walki o utrzymanie nie pasował? Dani ma bardzo duży zmysł do gry kombinacyjnej.
– On prowadził gre w ŁKS-ie. Być może był za krótko w Stomilu, aby się na nim przekonali. To jest zawodnik, który chce grać. Może nie brano jego gry pod uwagę w taki sposób, że oczyszcza sobie pole, kiwa kilku zawodników. Aż dziw bierze, że nie doceniło się takiego zawodnika. Wie zawsze co zrobić z piłką. Ktoś go wypatrzył i widział ten potencjał. Życzę takich transferów do Stomilu.
Co powiedziałby Pan na zakończenie?
– Życzę w tych trudnych czasach dużo zdrowia. Może spotkamy się na stadionie. Wszystkim osobom związanym ze Stomilem życzę wszystkiego najlepszego oraz dużo radości, a w tym roku choćby baraży. Z przyjemnością popatrzyłbym, jak Stomil walczyłby z Widzewem o awans. Pozdrawiam wszystkich serdecznie!