Artur Siemaszko: Daję z siebie wszystko
Po sobotnim meczu z Odrą Opole rozmawialiśmy z Arturem Siemaszko. Skrzydłowy Stomilu podsumował to spotkanie oraz opowiedział nam m.in. o współpracy z nowymi zawodnikami.
Pierwszy mecz ligowy w tym roku i cztery bramki. Coś, co w poprzedniej rundzie szwankowało, teraz wyszło zdecydowanie lepiej.
— To jest dopiero początek. Na pewno jest dużo pozytywnych emocji po tym meczu, ale na spokojnie do tego podchodzimy, bo jest jeszcze wiele kolejek i wiele punktów do zdobycia, a my chcemy być jak najwyżej w tabeli.
Można powiedzieć, że z każdym kolejnym meczem, będzie to wszystko jeszcze lepiej funkcjonowało?
— Każdy mecz jest inny, więc następny, może być jeszcze lepszy, ale może też być totalną wtopą, bo to jest sport. Musimy poczekać jeszcze tydzień i zobaczymy, co się wydarzy w Nowym Sączu. Dzisiaj na pewno wiele pozytywnych emocji i będziemy trochę świętować. Ale na spokojnie, dzisiaj cel został zrealizowany, ale jest jeszcze wiele punktów do zdobycia. Cel, który mamy postawiony na koniec, czyli bycie w czubie tabeli, jest w naszych nogach. Dzisiaj pomogliśmy i zrobiliśmy pierwszy kroczek, ale trzeba ich jeszcze trochę zrobić.
Z perspektywy trybun wyglądało to tak, że odnieśliście łatwe zwycięstwo. Czy faktycznie tak było?
— Prostych meczów w tej lidze nie ma i fajnie, że tak to wyglądało, ale wydaje mi się, że od siedemdziesiątej piątej minuty, wcale tak koncertowo nie było. Ostatnie pięć-sześć miałem duże problemy i nie chciałem się włączać w grę ofensywną. Chciałem pomagać Januszowi Bucholcowi na prawej stronie. Nie jestem urodzonym skrzydłowym, daję z siebie wszystko dla Stomilu i staram się jak mogę, ale cały czas podkreślam, że jestem napastnikiem i tam czuję się najlepiej. Jest taka sytuacja, że drużyna potrzebuje mnie na skrzydle więc robię co mogę, żeby jak najwięcej zespołowi dać. To, o czym mówiłem przed sezonem, że chcę „robić jak najwięcej liczb”, to dziś może ich było mało, ale asystę dopisuję.
Stracona na początku bramka Was nie podłamała i można powiedzieć, że pobudziła Was do pracy oraz zachęciła do jeszcze większego podkręcenia tempa?
— Ta bramka padła tak szybko, że nawet nie mogło się tak stać, żeby nas podłamała. Dostaliśmy „gonga” i szybko odpowiedzieliśmy. Miałem szansę „objechania” jeden na jeden, zmierzenia się na szybkość i fajnie, że to wyszło, że jest asysta. Dziś mieliśmy dużo bramek, mówiliśmy o pozytywnych emocjach i kibice je dostarczyli. Jestem jednak sportowcem i zwycięstwo jest najważniejsze.
W zespole jest kilku nowych zawodników. W pierwszym składzie zagrali Jonatan Straus i Sam van Huffel. Jak Ci się z nimi grało?
— Zawsze gra mi się dobrze z zawodnikami, którzy dostrzegają moją szybkość i mogę ją wykorzystać. Grałem w Zagłębiu Lubin, w którym przewinęło się wielu zawodników z Holandii i Sam jest bardzo do nich podobny, więc fajnie się dzisiaj dogadywaliśmy. Na pewno nie będę chwalił jednak dnia przed zachodem słońca, bo do końca rundy jest jeszcze wiele czasu.