Bogusław Kaczmarek: Traktowaliśmy piłkę bardzo poważnie i odbieraliśmy ją emocjonalnie

Bogusław Kaczmarek wprowadził Stomil Olsztyn na salony ekstraklasy. Z byłym szkoleniowcem „Dumy Warmii” przeprowadziliśmy rozmowę.

Co Pan teraz robi? Z tego co wiemy, wrócił Pan do Trójmiasta, ale jest Pan nadal bardzo aktywnym człowiekiem. 
– Kiedy w 2013 roku po raz kolejny zostałem zwolniony z pracy w niezrozumiały dla mnie sposób, postanowiłem przejść na inny segment działania, czyli do pracy z młodzieżą. Jakiś czas temu powołany został taki projekt Top talent. Wzięto m.in. ś.p. Pawła Adamowicza, naukowców i moją skromną osobę. Na czym ten projekt polega? Z Gdańska, ze wszystkich klubów, z czterech przedziałów wiekowych, wzięto czterystu chłopców. Wyselekcjonowano około trzydziestu młodych adeptów piłki nożnej z Lechii Gdańsk poprzez mniejsze kluby, ale tylko z klubów gdańskich. Jestem trenerem odpowiedzialnym za treningi indywidualne oraz technikę użytkową. Mamy już jakieś osiągnięcia, bo dwóch chłopów zadebiutowało już w ekstraklasie. Oprócz tego pracuję w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Gedanii.

Trzy razy Pan był trenerem Stomilu. Trafił Pan do Stomilu w latach 1992 – 1993. Czy już wtedy ten zespół miał potencjał?
– Gdybyśmy byli wtedy lepiej zorganizowani, mam na myśli zaplecze finansowe, to już w pierwszym roku pracy tę drużynę było stać na awans. Dlaczego tak mówię? Z faktami nie da się dyskutować. Polonia Warszawa, która weszła w 1993 roku, miała duży potencjał. Z moim przyjacielem, ś.p. Staśkiem Terleckim i Maćkiem, jego synem, awansowała z pierwszego miejsca. Czego brakło? Wsparcia ze strony fabryki opon. Starałem się zrozumieć tę sytuację. Dyrektor Dębek, poinformował, że fabryki nie interesuje zaangażowanie na poziomie ekstraklasy, bo fabryka jest w etapie prywatyzacji, wchodziła wielka firma Michelin. Chyba funkcjonuje tam do tej pory. Uczciwie i w sposób transparentny poinformowano mnie, że fabrykę stać tylko na wspomaganie klubu jak do tej pory. Muszę powiedzieć, że najlepiej zarabiającymi piłkarzami Stomilu byli ci, którzy mieli dwoje, troje dzieci. Tymi zawodnikami był m.in. Bogusław Oblewski, ponieważ dostawał zasiłek rodzinny. Była też grupa pasjonatów. Przyszedłem do Stomilu z innej piłkarskiej cywilizacji, bo zawsze byłem utożsamiany z Lechią. Jako drugi trener najpierw, potem jako pierwszy trener w drugiej lidze, gdzie miałem sekcję młodzieżową, przyjechałem do Stomilu. Proszę sobie wyobrazić, że pierwsze dwa tygodnie mieszkałem na stadionie z Bogusławem Oblewskim. Dokładniej w szatni za trybuną. Były to dość spartańskie warunki. Pasja ludzi związanych z klubem zupełnie społecznie, takich jak Jerzy Sosnowicz (prezes), Pan Jabłoński, później pojawił się w 1992 roku Piotr Wieczorek. Myślę, że Stomil stał się wtedy dobrze postrzegany przez ludzi z zewnątrz, bo wiadomo, że wówczas Olsztyn żył siatkówką. AZS należał do czołówki krajowej, wielu reprezentantów Polski. A tu raptem zainteresowania nie powiem, że zmieniły się nagle, ale częściowo przeniosły się na Stomil. Jak na początku przychodziło na stadion dwa tysiące ludzi, to później na te najlepsze mecze przychodziło nawet po siedemnaście tysięcy ludzi. Zjeżdżali się kibice z województwa i nie tylko. Ta drużyna zasługiwała na szacunek i zaufanie.

Jest Pan znany z tego, że potrafi Pan znaleźć młode talenty. Tych talentów w Stomilu było kilka. Znalezionych m.in. w Klewkach, czy w Szczytnie. Ma Pan nosa i w Olsztynie o tym pamiętamy.
– W czasie mojej kariery zawsze byłem trenerem edukatorem wyznającym taką zasadę „trenerze, pokaż swoich uczniów, a pokaże Ci kim jesteś”. Ja nie mam się czego wstydzić, bo sporo piłkarzy na początku zupełnie anonimowych grało później w pierwszej reprezentacji Polski, albo w innych kategoriach wiekowych, na różnym poziomie. Proszę zauważyć, że za czasów Henryka Apostela (selekcjoner reprezentacji Polski w lata 1993 – 1995 – przyp.) w pierwszej reprezentacji grał Sylwester Czereszewski oraz Tomasz Sokołowski. W młodzieżówce grał Dariusz Jackiewicz, Bartosz Jurkowski, Paweł Róg. W juniorach powoływany był jeszcze wcześniej Andrzej Jasiński. Zawsze starałem się pracować na to, co było i co będzie w przyszłości. Utrzymaliśmy się ze Stomilem. Ktoś powie, że były układy i takie tam. Nie, nie było tak. Ta drużyna zasługiwała, aby się utrzymać. Nikt ze Stomilu mnie nie wyrzucił. Podjąłem wtedy decyzję, że powinien prowadzić drużynę ktoś inny. Nosiłem się wtedy z zamiarem, aby wyjechać na staż do Holandii. W związku z tym zaproponowałem zarządowi na moje stanowisko trenera Ryszarda Polaka. Efektem było zajęcie wysokiego miejsca w sezonie 1995/96. Nie zostawiłem po sobie spalonej ziemi, tylko zespół, który został uzupełniony o kilku zawodników i był groźny dla czołówki polskiej ligi.

Powrócił Pan do Stomilu w 1999 roku. Wchodził Halex i na początku było dobrze, później już trochę gorzej.
– Jeśli się spojrzy w moją trenerską metryczkę to część klubów borykała się z problemami finansowymi. Klub przez pierwszy rok był bardzo dobrze finansowany przez świętej pamięci Romana Niemyjskiego i ludzi związanych z klubem, m.in. Jerzego Sosnowicza, który społecznie pełnił tę funkcję. Mogę stwierdzić, że był jednym z architektów projektu pod nazwą „Stomil w ekstraklasie”. Co do 1999 roku. Przez siedem, czy osiem miesięcy nie otrzymywaliśmy pensji, a później firma Halex wycofała się ze sponsorowania. Trudno było zmobilizować drużynę, ale osiągnęliśmy środek tabeli, spokojne utrzymanie. Ograliśmy m.in. Legię Warszawa 1:0. Wie Pan dlaczego udało się uratować klub?

Dlaczego?
– Wszedł przepis, a dokładnie paragraf 21, że jeżeli drużyna przez trzy, lub cztery miesiące nie otrzymuje pensji, to zawodnik automatycznie stawał się z winy klubu wolnym zawodnikiem. Były to bardzo łakome kąski dla wielu klubów. Pieniądze, które zostały pozyskane za Zbigniewa Małkowskiego za transfer do Feyenoordu, a był to na tamte czasy bardzo poważny transfer, bo na około milion marek niemieckich. Do tego doszedł jeszcze sprzęt sportowy oraz obóz w Rotterdamie na obiektach Feyenoordu. Te pieniądze pozwoliły spłacić część zadłużenia. Uratowało to klub przynajmniej na następny sezon egzystencji. Klub zawodowy w ekstraklasie musi mieć ściśle określony cel i źródła finansowania. Budżet musi być oparty o bilans ekonomiczny, musi być zabezpieczony. Potem zaczęła się linia pochyła i Stomil znalazł się na pozycji bankruta.

Będąc młodym chłopakiem pamiętam Pana wypowiedzi, a szczególnie po udanych meczach z wyżej notowanymi rywalami, że pomógł „warmiński charakter”. To Pan często powtarzał. To rzeczywiście chodziło o utożsamianie się z regionem? Nie byliśmy wirtuozami piłki.
– Tak jak wspomniałem wcześniej, Bogusława Oblewskiego, zawodnikiem utytułowanym, udało namówić się do Stomilu. Był moją prawą ręką i takim nieoficjalnym drugim trenerem na boisku. Oczywiście nie można zapomnieć o świętej pamięci Józefie Łobockim, który odpowiadał za wiele rzeczy organizacyjnych, takiej medialnej polityki na zewnątrz. Co mnie ujęło, gdy zacząłem treningi w Stomilu? Pasja oraz zaangażowanie tych chłopaków. Olbrzymią rolę odegrał świętej pamięci Andrzej Biedrzycki. Doskonały przywódca drużyny poza boiskiem i robiący bardzo wiele dobrego na boisku. Drużyna piłkarska musi w jakiś znaczący sposób mieć swoje DNA. A to było DNA Stomilu. To byli piłkarze z regionu wsparci zawodnikami jak Bogusław Oblewski, Rafał Kaczmarczyk, Jarosław Talik z Elbląga, udało pozyskać się Bartosza Jurkowskiego. Doszedł jeszcze Piotr Zajączkowski, Dariusz Jackiewicz. Sylwester Czereszewski był przecież w dawnej jednostce ZOMO w Szczytnie. Cezary Baca związany z regionem wypożyczony kończył szkołę policyjną w Szczytnie. Udało się pozyskać Adama Zejera, który grał w niemieckim VfL Herzlake. Bramki zdobywał Andrzej Jasiński, który był śladowo widoczny w tym klubie. Ważne było to, aby to był swój zespół. Zespół z charakterem, czyli taki, na który będą chcieli kibice przyjeżdżać. Były takie mecze jak pamiętny remis 3:3 z Legią w 1994 roku, gdzie do tej pory starsi kibice to wspominają. Wiosną przegraliśmy 2:3 po rzucie wolnym Leszka Pisza w ostatnich minutach. Byliśmy zespołem równorzędnym, a czasami nawet lepszym. To nie wzięło się z niczego. Paradoksem było to, że nie mieliśmy boiska treningowego. Sami organizowaliśmy sobie boisko w Olsztynie. Często bywało tak, że wracaliśmy z meczu wyjazdowego w nocy i mieszkając w stadionowym hotelu z m.in. Czesławem Żukowskim, w nocy rozkładaliśmy węże ogrodowe i przyrządy do polewania trawy, żeby główna płyta była w jak najlepszym stanie. Traktowaliśmy piłkę bardzo poważnie i odbieraliśmy ją emocjonalnie. Kadra Stomilu dobierana była charakterologicznie. Było sporo zawodników związanych od maleńkości z tym klubem, takich jak Andrzej Jankowski. Czego nie można było zabezpieczyć finansowo, to dbaliśmy organizacyjnie. Dbaliśmy o atmosferę. Mieliśmy z rodzinami wspólne spotkania, wieczorki towarzyskie, grill. Nie było pieniędzy, a jeździliśmy na odnowę biologiczną do Pasymia. Tam był basen i staraliśmy się robić tam jakiś trening. Staraliśmy się robić wszystko. Trenowaliśmy na boisku przy ul. Warszawskiej, przy jednostce wojskowej. Moment, gdzie również w Gągławkach, była pasja i zaangażowanie. Niech ktoś później zobaczy kto gdzie odchodził, jeśli chodzi o tych lepszych zawodników. Ci, którzy grali nawet na średnim poziomie w ekstraklasie to pracują dalej w zawodzie jak np. Czesław Żukowski, Piotr Zajączkowski. Wprowadzaliśmy dużo młodych chłopaków. Zadebiutował także Tomasz Radziwon, który w późniejszym czasie ząłożył sklep sportowy. W późniejszym czasie debiutował także Grzegorz Lech, który jest teraz prezesem. Także bardzo cieszę się, że powoli ten klub odzyskuje tożsamość.

Jednym z liderów zespołu jest syn Andrzeja Biedrzyckiego, Wiktor. Powoli to olsztyńskie DNA zaczyna wracać.
– Ze smutkiem wspominam sytuację, gdy zadzwonił do mnie Cezary Kucharski i oznajmił, iż Andrzej Biedrzycki jest w szpitalu w ciężkim stanie. Miałem dobry kontakt z Elą Biedrzycką, bo znaliśmy się z wcześniej wspomnianych rodzinnych spotkań drużynowych, oraz z tymi chłopakami. Jan Gikiewicz to ojciec dwóch… urwisów, którzy do dziś grają w piłkę. Starszy ich brat, Mariusz był w Stomilu w szkółce, którą powołaliśmy. Animatorami tego był Waldemar Ząbecki oraz Czesław Żukowski. Wielu piłkarzy z tej szkółki grało później w Stomilu. Pogrzeb Andrzeja to jedna wielka afirmacja szacunku dla człowieka, który przez lata był wierny Stomilowi. Przez lata niemalże oddawał dużo zdrowia temu klubowi. Widzę, że powoli to wszystko wraca do normalności. W dalszym ciągu boli mnie jednak, że takie miasto, taki region, że ma stadionu z prawdziwego zdarzenia. To nie musi być jakiś moloch, ale duch dożynek z lat 70. do dziś chyba unosi się nad stadionem.

Pamiętam taki mecz Stomilu z Polonią Warszawa, gdzie grał wówczas Emmanuel Olisadebe. Wszyscy w kraju zachwycali się nim mówiąc, że jest nie do zatrzymania, a Pan spokojnie odpowiedział, że „jest taki obrońca na boku obrony w Stomilu, który nie da mu zrobić sztycha”. Chodziło właśnie o Andrzeja Biedrzyckiego.

– Andrzej był bardzo funkcjonalnym zawodnikiem, miał warunki psychomotoryczne. Bez zmrużenia oka wykonywał każde zadanie. Jak trzeba było kogoś zaaklimatyzować w zespole to pomagał. To samo było też na boisku. Nie wiem, czy ktoś pamięta jak kiedyś Andrzej doskoczył agresywnie do gwiazdy Legii, nie dał się sprowokować przez Marka Citko i Marek Citko otrzymał czerwoną kartkę, bo zachował się niesportowo. Oprócz tego Andrzej, był super zawodnikiem pracującym dla drużyny poświęcając własną osobę, bo Andrzej przecież potrafił grać też ofensywnie. Była jego duża zaleta, że grając na boku obrony zabezpieczał wszystko w defensywie, ale także potrafił też uskrzydlić akcję. To był człowiek instytucja. Miał bardzo duży szacunek, szerokie znajomości. Dużo spraw załatwialiśmy przez Andrzeja w różnych kontaktach. Mam na myśli kontakty z kibicami, z ludźmi zaprzyjaźnionymi z klubem. Czasami nawet ze sponsorami.

Kiedy ostatni raz Pan był w Olsztynie?
– Ostatnio byłem może nie w Olsztynie, a w Lidzbarku Warmińskim, bo Czesław Żukowski zaprosił mnie na takie podsumowanie roku sportowego. A w Olsztynie? Gdy komentowałem mecz w Polsacie Sport Stomil Olszyn – Chrobry Głogów. Trenerem był bodajże Mirosław Jabłoński, a w Chrobrym Ireneusz Mamrot. Często bywałem w Starych Jabłonkach z rodziną. Bywałem też w Mrągowie u Sabri Bekdasa, który był kiedyś właścicielem Pogoni Szczecin. Mam wielu przyjaciół w tym regionie. Mam znajomości i wiem, co w trawie piszczy. Często rozmawiam z Jerzym Sosnowiczem.

Z kim Pan utrzymuje kontakty jeśli chodzi o zawodników?
– Na moim benefisie, gdzie postanowiłem zakończyć pracę w piłce seniorskiej, no to był Sylwester Czereszewski ze swoją szkółką. Grali przed meczem drużyny gwiazd, gdzie przyjechało wiele znakomitości. Przyjechało sześciu zawodników z meczu Polska – Portugalia, gdzie Ebi Smolarek dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. M.in. Michał Żewłakow, Radosław Sobolewski, Wojciech Kowalewski, Mariusz Jop, Arkadiusz Radomski. Był także Adam Zejer, Marian Mierzejewski – tata Adriana – oraz Andrzej Biedrzycki. Nie mógł przyjechać Andrzej Jankowski, bo zatrzymały go sprawy zawodowe w Luksemburgu. Najczęściej rozmawiam z Czesławem Żukowskim, bo kibicuję jemu bardzo mocno, gdyż wykonał fantastyczną pracę za czasów Huraganu Morąg. Chciałbym jednocześnie pozdrowić naszego wieloletniego doktora, Mariusza Siergieja, który ma problemy zdrowotne. To był przeszlachetny człowiek. Wraz z Piotrem Kulpaką tworzyli doskonały zespół medyczny. Byli zżyci z tym klubem. Pomagali zawodnikom i ich rodzinom. Byliśmy biednym zespołem, ale godnym. Wielu piłkarzy, którzy wyszli ze Stomilu i grali w Amice Wronki, jak Dariusz Jackiewicz, Bartosz Jurkowski, w Legii Warszawa, jak Tomasz Sokołowski i Sylwester Czereszewski, każdy gdzieś z tych zawodników dobrze radzi w życiu i to jest ważna rzecz.

Kilka słów do starszych kibiców, którzy o Panu mówią bardzo dobrze.
– Nadzieja umiera ostatnia, ale nie można też żyć całe życie nadzieją, bo to wszystko się zdewaluuje, ale życzę kibicom przede wszystkim pasji i cierpliwości. Mam nadzieję, że klub w tym układzie właścicielskim będzie się rozwijał. Myślę, że takim mottem Stomilu powinno być: Nie spiesz się z wynikiem, natomiast zadbaj o zaplecze, żeby było tak, jak za moich czasów, że jak najwięcej ludzi grało z regionu. Tego życzę z całego serca. Życzę również rozwoju zespołu. Obym kiedyś doczekał tego czasu, że przyjadę na inaugurację meczu ekstraklasy Stomilu, bo myślę, ze byłoby to takie ucieleśnienie mojej działalności, żebym mógł popatrzeć na Stomil, który ma klasę i potencją rozwoju.

 

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce. Więcej informacji

Informacja dotycząca polityki plików cookies: Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies.

Zamknij